Bournemouth w hrabstwie Dorset
Z początkiem września 2019 roku rozpoczęłam dwutygodniowy kurs języka angielskiego w Wielkiej Brytanii w nadmorskim mieście Bournemouth w hrabstwie Dorset. Bez problemu trafiłam do domu rodziny goszczącej, w którym miałam zamieszkać, choć nie ukrywam, że odczuwałam pewnego rodzaju (podobno uzasadniony) lęk przed wylotem, ponieważ nigdy dotąd nie mieszkałam u obcych ludzi, którzy w dodatku mówią w obcym dla mnie języku. Drzwi otworzył mi młody student z Japonii, tego dnia poznałam całą rodzinę rezydentów i pozostałą piątkę mieszkających tam studentów: z Omanu, Arabii Saudyjskiej, Rosji i Portugalii. Każdy z nich uczęszczał do innej szkoły języka angielskiego w tym mieście.
Następnego dnia zaczęłam zajęcia rozmową „kwalifikacyjną” i testem w szkole Anglo Continental z siedemdziesięcioletnią tradycją, jak się później okazało jedną z lepszych szkół w hrabstwie. W oczekiwaniu na przydział do grupy zafundowano nam, nowicjuszom pełną ciekawostek wycieczkę po Bournemouth i mieście sąsiedzkim Poole. Cały czas towarzyszyło nam słońce, co we wrześniu jest już rzadkością w tym miejscu. Po powrocie do szkoły kolejne zaskoczenie, pierwszy nauczyciel angielskiego okazał się moim znajomym sprzed lat. W najśmielszych snach nie spodziewałabym się takiego zbiegu okoliczności. Przez dwa tygodnie miałam przyjemność uczyć się u dziewięciu świetnych nauczycieli, korzystałam także z lekcji dodatkowych, z szeregu zajęć dla chętnych, spoza obowiązkowego planu zajęć.
Co dzień miałam dwie lekcje po półtorej godziny (tyle w planie), ale szkoła oferowała tak wiele ( kluby dyskusyjne i sportowe, kółka zainteresowań, piesze wycieczki w ciekawe miejsca miasta), że kończyłam zajęcia tuż przed wieczorem. Wracałam do mojego wymarzonego pokoju, a tam czekała na mnie praca domowa. Pierwszy tydzień nie był łatwy. Ale w pracach domowych pomagałam również najmłodszej domowniczce, pięcioletniej Emily, która tak jak ja ( nie bez stresu), rozpoczęła naukę w szkole we wrześniu. To były najciekawsze lekcje angielskiego dla mnie i zdecydowanie najbardziej szalone. Natomiast w moich pracach domowych, a szczególnie z wymową pomagała mi Sophie, dwunastoletnia siostra Emily, a także ich mama i zarazem pani domu Angie.
Największą zaletą mojej szkoły była przestrzeń łącząca stołówkę, kawiarnię, miejsce gier i zabaw, a także odpoczynku z przylegającym tarasem i parkową zielenią, to wszystko powodowało, że nie chciało się szkoły opuszczać, i to tam nauka „szła” najszybciej. Atmosfera sprzyjała poznawaniu wielu studentów, także dzięki nauczycielom, którzy pilnowali żeby „nie zasiedzieć się zbytnio w jednym towarzystwie”.
W mojej grupie miałam studentów z Omanu, Arabii Saudyjskiej, Korei Południowej, Japonii i Turcji, których firmy wysłały na minimum trzymiesięczne kursy języka angielskiego, a między zajęciami najczęściej spędzałam czas z dwójką Francuzów i Koreanką, których poznałam pierwszego dnia w szkole.
Weekend był czasem wycieczek, odwiedziłam Stonehenge, tajemniczy zakątek, o którym zawsze marzyłam, o niepowtarzalnej atmosferze, miejsce do którego chętnie wrócę jeśli będę miała taką okazję. Studenckie miasto Oxford, a w nim kilkanaście uczelni, których wnętrza wywołują wrażenie, jakby to właśnie tam na co dzień studiowali czarodzieje z całego świata. Byłam między innymi w słynnej jadalni w Christ Church College, która wielokrotnie pojawiała się w filmach o Harrym Potterze, w miejscu, gdzie powstała książka „Alicja w krainie czarów”. Odwiedziłam przepiękną gotycką Katedrę w Salisbury, New Forest, gdzie mogłam przechadzać się po zielonych łąkach wśród dzikich koni.
Kurs ten spowodował zdecydowany postęp w moich umiejętnościach językowych, ale przede wszystkim zwiększył apetyt na naukę języka. Dziś program Erasmus śmiało polecam każdemu kto czuje, że odwagi na tego rodzaju wyjazd mu brakuje.
M. Szczap